Problemy młodzieży na emigracji

Andrzej Winnicki
07.05.2015

“Zagranica nie jest aż takim wielkim dobrem, żeby je przyjmować bez względu na wszystko”

To słowa, które przeczytałam czy usłyszałam w jakimś wywiadzie z psychologiem. Myślę, że odnoszą się one do wielu aspektów życia na emigracji, ale szczególnie w odniesieniu do decyzji o zabraniu ze sobą dziecka - pisze w ogólnopolskim tygodniku oświatowym “Gazetka szkolna” Grażyna Gramza z SPK w Hadze.

Dzieci to szczególna kategoria migrantów i do tego najbardziej wrażliwa. Adaptacja do nowego środowiska nie zależy wyłącznie od nich. Zależy w dużej mierze od przygotowania, zaradności i świadomości rodziców, którzy podejmują decyzję o wyjeździe.

Jak najmłodsi odnajdą się w Holandii jest również uzależnione od tego, skąd pochodzą w Polsce (z dużego miasta czy prowincji), z jakiego są środowiska, jaki status społeczny i materialny mają rodzice, gdzie osiedlą się z rodziną w kraju docelowym itd. To jest zrozumiałe. Inaczej adaptują się do nowych warunków maluchy, inaczej nastolatki. Te pierwsze mają większe szanse na sukces, bo jeszcze w Polsce nie zawarły przyjaźni. Ich światem jest rodzina. Nie mają też porównania polskiej szkoły z tą za granicą.

W szkole, w której pracuję, czyli Szkolnym Punkcie Konsultacyjnym przy Ambasadzie RP w Hadze, spotykamy się z reprezentantami wszystkich możliwych grup społecznych Polaków w Holandii.

Nasi uczniowie to dzieci pracowników Ambasady czy instytucji międzynarodowych. Druga grupa to dzieci z małżeństw mieszanych, w których najczęściej mama jest Polką, a ojciec cudzoziemcem. Największą jednak grupę po 2004 roku stanowią dzieci migrantów zarobkowych.

Obserwując te dzieci, które są tu od kilku lat i te, które dopiero niedawno przyjechały, możemy zauważyć powtarzające się zjawiska.

W holenderskiej szkole
Uczniowie po przyjeździe trafiają do szkół, w których nie spełniają wszystkich oczekiwań społecznych, przede wszystkim tych, które wiążą się ze znajomością języka. Ale wbrew pozorom nie jest to najważniejszy problem. Naszym zdaniem dramatem jest to, że inteligentne nastolatki z dużą wiedzą, które przyjeżdżają z Polski, trafiają do klas, w których uczą się wyłącznie języka. Trwa to dwa, trzy lata. Holenderski system jest tak mało elastyczny, że nikt nie zadaje sobie trudu sprawdzić, że dziewczyna czy chłopak świetnie liczy czy doskonale zna geografię i historię. Zostają zaszufladkowani jako uczący się języka i na tym mają się skupić.

Tymczasem w ciągu paru miesięcy dziecko się rozleniwia, bo w szkole nie ma zadań domowych. Materiał, który ma opanować, jest zbyt prosty. Uczeń nie ma wyzwań intelektualnych i popada w marazm. Czuje się bardzo sfrustrowany, bo szkoła, do której trafił, szumnie nazywana “międzynarodową”, to przechowalnia dzieci z całego świata. Kontakty z Holendrami są praktycznie niemożliwe, bo jeśli nawet takie dzieci są w szkole, to na innych poziomach nauki. Nauczyciele, którzy uczą dzieci polskie języka, najczęściej sami są cudzoziemcami. Z doświadczenia wiemy, że uczniowie podstawówki i gimnazjum umieją się porozumiewać po holendersku w stopniu zadowalającym po sześciu czy ośmiu miesiącach pobytu. U starszej młodzieży trwa to dłużej, ponieważ grają tu rolę czynniki psychologiczne. Dzieci częściej się “blokują”. Wstydzą się, że nie potrafią się wysłowić poprawnie. Oczywiście młodsze dzieci też mają z tym kłopoty. Tak czy inaczej, pierwszy rok w nowej szkole za granicą to wielki stres dla dzieci.

Wszyscy wiedzą, że małe dzieci szybciej i lepiej opanowują język. Uczą się też funkcjonowania w grupie wg standardów holenderskich. Dwunastolatek, który w domu mówi po polsku i jest w Holandii dwa, trzy lata, zna 5 tys. słów, podczas gdy jego rówieśnik Holender używa już 11 tys. i dlatego naszym zdaniem nastolatki powinny dostać szansę, by po okresie maks. 1,5 roku nauki języka znaleźć się na odpowiednim dla swoich wiadomości poziomie. Ucząc się o społeczeństwie czy czytając te same książki, co Holendrzy, szybciej nabiorą wprawy w posługiwaniu się językiem, wzbogacając wiedzę już kiedyś zdobytą.

Tak się jednak dzieje bardzo rzadko. Czym to jest spowodowane? Myślę, że nieznajomością polskich realiów i przenoszeniem na polskie dzieci doświadczeń nabytych z innymi grupami migrantów.

Holendrzy niewiele wiedzą o Europie Wschodniej i chyba wcale nie chcą się niczego dowiedzieć. Opowieści naszych uczniów czasami bawią, ale generalnie zasmucają. Wg kolegów czy nauczycieli w szkołach, do których chodzą nasze dzieci, uważa się, że w Polsce żyją białe niedźwiedzie, jest tam bardzo zimno, no i jest straszna bieda.

Patologie po obu stronach
Nierzadko dzieci z Polski traktowane są jak głupsze i gorsze. Zdarzają się incydenty rasistowskie. Bardzo szybko można też zostać zaklasyfikowanym jako dziecko zagrożone patologią. Z tym, że “patologią” tutaj jest np. to, że dziecko zajmuje się swoim młodszym bratem, gdy mama jest w pracy. Inny chłopiec został uznany za potencjalnego seryjnego mordercę (to nie żart!), ponieważ nie zaprzyjaźnił się z nikim w klasie i unikał kontaktów. Zaznaczam, że chłopak uczył się dobrze i był bardzo spokojny. Moje tłumaczenie (byłam jego mentorem), że to dziecko z rodziny rozbitej i do tego o takim, a nie innym charakterze, potraktowane zostało, jakbym mówiła o rzeczach niestworzonych. Próby wyjaśnienia, że chłopiec nie jest jeszcze dojrzały emocjonalnie do szkoły średniej i ma kolegów młodszych od siebie na podwórku, przyjęte zostały bardzo nieufnie. Miałam wrażenie, że nikt mi nie wierzy. Na szczęście pani psycholog ze szkoły mieszkała niedaleko mojego ucznia i kiedyś spotkała go bawiącego się w najlepsze z dzieciakami z podstawówki. To przerwało nużące i bezcelowe wzywanie matki do szkoły i próby terapii.

Otwarci, ale bardzo dobrzy uczniowie też nie mają w szkole holenderskiej lekko, bo często słyszą, że mają się mniej uczyć i że takie ślęczenie nad podręcznikami jest szkodliwe.
Nasze miłe polskie nastolatki wg tutejszych wzorów zachowań są “te lief” (za słodkie). Nie potrafią być asertywne i wystarczająco walczyć o swoje. To też jest ocena holenderskich nauczycieli.

Oczywiście jest i druga strona medalu. Zdarzają się sytuacje, że to nasza “mniejszość” dominuje w jakiejś w szkole i wtedy ujawniają się wszystkie nasze strachy narodowe- nacjonalizm, rasizm, agresja, chamstwo…

Takie dzieciaki nie wyrażają się inaczej o innych jak ‘Turasy’, ‘bambusy’, ‘brudasy’ czy ‘małpy’. Są agresywne i zbuntowane. To jest przejaw ich nieakceptacji rzeczywistości, w jakiej się znaleźli.

Integracja uczniów z Holendrami
I tutaj dochodzę do następnego zagadnienia. Dla potrzeb tego artykułu przeprowadziłam w szkole nieformalną ankietę, czy uczniowie SPK chcą integrować się z Holendrami?
O ile w młodszej grupie wiekowej odpowiedź była zwykle twierdząca, to starsze dzieci kategorycznie udzielały negatywnej odpowiedzi.

Myślę, że różnice kulturowe są tutaj najważniejszym czynnikiem. Młodzież wskazywała na różnice w wyglądzie, na to, że w Holandii żyje się zgodnie z agendą, a ludziom brak spontaniczności. Dzieciom nie smakuje holenderskie jedzenie, chociaż frytki oczywiście sobie chwalą. Męczą ich zbyt długie dyskusje z Holendrami. Wskazywano także na zbyt długi czas załatwiania różnych spraw. Holendrów nazywano ‘obłudnymi rasistami’.
Żeby nie brzmiało to tak źle, dzieci wymieniały też pozytywne strony chodzenia do szkół holenderskich. Najbardziej podoba im się luz. Starsze dzieci wiedzą, jak trudna może być szkoła, bo mają doświadczenie z Polski. Młodsze są bardzo zdziwione, gdy w naszej muszą nauczyć się czegoś na pamięć lub mają zadania domowe.

Nastolatki, które uczą się w dobrych szkołach (to zwykle dzieci z małżeństw mieszanych lub te, które przyjechały tu mając kilka lat), mówią o bardziej zróżnicowanych możliwościach edukacyjnych w porównaniu z polskim systemem oświaty. Wymieniają przedmioty, których nie ma w szkołach polskich tj. zarządzanie, psychologia czy języki obce w dużym wyborze. Dzieci młodsze cieszą się, że nie muszą zmieniać obuwia. Starsi uczniowie wskazują też na świetne wyposażenie szkół, dostęp do mediateki, darmowe podręczniki, dotowane wycieczki i projekty, które bardzo rozwijają nowe umiejętności.

Nowoprzybyłym bardzo przeszkadza brak jednej grupy (klasy) i wychowawczyni w rozumieniu polskim, takiej “mamy szkolnej”. Tutaj dzieciaki od najmłodszych lat wdrażane są do samodzielności i na ich tle nasze dzieci wyglądają często nieporadnie. Ma to ogromne znaczenie dla nastolatków, bo one bardzo potrzebują oparcia w grupie. Często widzimy, jak samotne i zagubione są te dzieciaki.

Powrót do Polski
SPK to namiastka szkoły polskiej i możemy chyba się pochwalić, że wypełniamy tę lukę w życiu kilkunastu nastolatków. Mamy świetne klasy gimnazjalne i pierwszą liceum. To fantastyczna młodzież z ogromnym potencjałem, bardzo ambitna i wydaje nam się, że ze sobą zaprzyjaźniona. Prawie wszystkie nastolatki mają w planie powrót do Polski. Zacytuję wypowiedź jednej z uczennic, która tak opisała swoje doświadczenia- samotność, tęsknota za Polską, chęć spróbowania nowego życia, zadowolenie, że uczę się języka (już go umiem), załamanie po wyjazdach na wakacje do kraju, uczucie, że jest się gorszym, poczucie, że nie umie się języka, chęć dążenia do czegoś, do zdobycia czegoś ciągle niesprecyzowanego! Ciągła tęsknota za Polską!

Maluchy mówią zwykle, że tęsknią za babcią czy kuzynami. Dziewczynka z czwartej klasy ładnie napisała niedawno: mój dom jest w Polsce i Holandii. W Polsce przytulny, zawsze jest w nim wiele zapachów, mały. W Holandii duży, przestrzenny i spokojny. Ale dom bez ludzi wokół mnie nie byłby moim domem […], bo mój dom to rodzina.

I tu moja wypowiedź wraca prawie do początku, który podkreślał, że młodsze dzieci odnajdują się w nowym świecie bez większych problemów, ale starsze przeżywają często dramaty, o których nawet rodzice nie wiedzą.

Starsze dzieci i ich problemy
Nastolatki są z natury zbuntowane i “kanciaste”. Trudno się z nimi porozumieć. Każdy rodzic czy nauczyciel doskonale wie, o czym mówię. Jednak niech ta “szorstka” powierzchowność nas nie zwodzi. One tęsknią do poprzedniego życia, które było znane i bezpieczne. Na dodatek tutaj muszą stać się bardzo szybko odpowiedzialne za rzeczy, które normalnie robią rodzice. Mam na myśli sprawy w banku, urzędzie czy u lekarza. Dzieci bywają tłumaczami swoich rodziców, którzy wcale lub gorzej posługują się holenderskim. Taka sytuacja absolutnie nie daje dziecku poczucia bezpieczeństwa.

Innymi przypadkami, o których wiemy, jest wysyłanie nastolatków do pracy. Nie mam tu na myśli dorabiania sobie do kieszonkowego w wolnym od szkoły czasie. Myślę tu o dzieciach, które nie zostały posłane do miejscowej szkoły i tylko pracują. W tym roku po raz pierwszy do naszej szkoły zgłosiły się osoby dziewiętnastoletnie czy dwudziestoletnie z zapytaniem o możliwość kontynuacji nauki. Przyjechały tu np. w drugiej klasie liceum. Kilka lat pracują, a teraz uświadomiły sobie, że praktycznie nie mają żadnych kwalifikacji. Kursy czy szkoła dla dorosłych są w Holandii bardzo drogie. Powrót do kraju nie wchodzi w grę, bo bez żadnego wykształcenia szanse znalezienia dobrej pracy są praktycznie zerowe. Myślę, że to też jest jeden z ważnych problemów współczesnej emigracji, o którym się niewiele mówi.

Często spotykamy się też z sytuacją, że nastolatki siedzą w domu, a rodzice tłumaczą, że nie mogą zapisać dziecka do szkoły, bo nie mają meldunku. Jest to nieprawda, bo w myśl “Konwencji o prawach dziecka”, którą Holandia podpisała, wszystkie dzieci mają prawo chodzić do miejscowej szkoły. Niestety wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy.

Doraźny cel, jakim jest zarobienie pieniędzy za granicą, często w dalszej perspektywie pozbawia dzieci szans na ciekawą i dobrą przyszłość. Będąc rodzicem na emigracji trzeba mieć świadomość, jak ważna jest edukacja na odpowiednim poziomie i w odpowiedniej grupie. Być może lepszym wyjściem jest pozostanie w kraju do czasu ukończenia przez nastolatka liceum. Wtedy uczeń tutaj po kursie językowym może od razu iść na studia za granicą. To indywidualne wybory, ale powinniśmy ostrzegać i informować, jak przyjazd z dzieckiem wygląda w praktyce.

Grażyna Gramza
nauczyciel Szkolnego Punktu Konsultacyjnego
Przy Ambasadzie RP w Hadze

    * Wykorzystałam informacje statystyczne z artykułu zamieszczonego w “Polityce” zatytułowanego “Eurosieroty” z dn.17 listopada 2007 r. oraz merytoryczne z “Mała wielka emigracja” z nr. 1 “Stylów i Charakterów” z 2009 r.
    * Ankietę przeprowadziłam wśród uczniów SPK w Hadze.
    * Informacje pochodzą od nauczycieli i rodziców związanych z SPK.
    * Moje własne doświadczenie związane jest z pracą w SPK oraz z projektem realizowanym przez PALET w Eindhoven dotyczącym mentoratu nad dziećmi z innych krajów.

Artykuł opublikowany w ogólnopolskim tygodniku oświatowym Gazeta Szkolna nr 23-24(453-454)

źródło: opublikowane w portalu www.polonia.nl

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie