Rząd w porozumieniu z władzami lokalnymi przygranicznych rejonów dąży do ograniczenia podaży miękkich narkotyków (głównie marihuany) dla obcokrajowców.
Do podjęcia tych zdecydowanych działań przyczyniły się naciski ze strony sąsiednich państw (głównie Danii, Belgii i Niemiec) oraz głosy części mieszkańców przygranicznych miasteczek, zmęczonych nieustającym napływem narkoturystów.
Holandia znana jest ze swojego liberalnego podejścia do kwestii nielegalnych substancji odurzających. Praktyka stosowania prawa zezwala na posiadanie niewielkich ilości marihuany na własny użytek oraz na jej nabywanie w specjalnych, licencjonowanych sklepach, tzw. coffee shops. Wykorzystują to obywatele sąsiednich państw, gdzie prawo nie jest tak łaskawe. Krótkie podróże w celu nabycia bądź konsumpcji narkotyków są w Holandii zjawiskiem masowym. Ocenia się, że tylko do Limburgii (południowa prowincja Holandii granicząca z Niemcami i Belgią) przybywa z tego powodu około 4 milionów osób rocznie.
Jako pierwsze wystąpiły z tą inicjatywą władze położonych przy granicy z Belgią miast Bergen op Zoom i Roosendaal. W połowie września zdecydowały o zakazie sprzedaży marihuany w ośmiu lokalnych coffee shops. Argumentowano, że przyciągały one ponad 25 tys. belgijskich "turystów" na tydzień, co zakłócało spokój okolicznych mieszkańców oraz przyciągało dilerów nielegalnych narkotyków.
Na podobny krok zdecydowały się władze wspomnianej Limburgii: od pierwszego stycznia sklepy z marihuaną zyskają status prywatnych klubów, gdzie zakupy będzie można zrobić jedynie z kartą członkowską lub po okazaniu holenderskiego dowodu osobistego: – Nie chcemy ich likwidować, tylko ograniczyć dostęp do nich. To powinno zniechęcić większość narkoturystów – tłumaczył Gerd Leers, burmistrz Maastricht (stolicy Limburgii). Jednocześnie obniżono limit jednorazowych zakupów z 5 do 3 gramów.
Te posunięcia szybko stały się obiektem krytyki. Ich przeciwnicy argumentują, że zaprzeczają one celom holenderskiej polityki narkotykowej, czyli redukcji szkód oraz ograniczania przestępczości. Ich zdaniem wprowadzenie zakazu nie ograniczy popytu, a jedynie skieruje go na czarny rynek. Nielegalnych handlarzy nie obowiązują żadne regulacje, więc będą mogli proponować przyjezdnym całą gamę narkotyków, w większości znacznie bardziej szkodliwych niż marihuana.
Nie bez znaczenia jest też argument finansowy. W Holandii roczne wpływy z opodatkowania sprzedaży marihuany wynoszą ponad 400 mln euro. Duża część z tych pieniędzy wraca na tereny gmin, w których znajdują się sklepy. Ponadto liberalne prawo wspomaga ruch turystyczny, ponieważ możliwość nabycia i konsumpcji miękkich narkotyków jest dla wielu podróżujących dodatkowym argumentem do odwiedzenia Niderlandów.
Zjawisko narkoturystyki dotyczy nie tylko Holandii. Pojawia się wszędzie tam, gdzie obszary o różnym stopniu kryminalizacji posiadania lub używania substancji odurzających oddziela łatwa do przekroczenia granica, czyli np. w Maroku (góry Rif: słynny rejon produkcji haszyszu), USA (podróżowanie pomiędzy stanami w celu swobodnego spożywania bądź nabywania alkoholu przez ludzi poniżej 21. roku życia), Australii (różnice w prawie pomiędzy prowincjami), Ameryce Południowej (podróże w celu konsumpcji tradycyjnych regionalnych substancji psychodelicznych, jak kaktus San Pedro w Peru bądź ayahuasca w Brazylii).
źródło za zgodą: www.e-holandia.info